poniedziałek, 12 marca 2018

Wrym, wrym!

Od zawsze chciałam być kierowcą. Moja pierwsza próba skończyła się na mocnym przerysowaniu golfa mojego Taty. Oberwane drzwi, lakier zdarty do żywca i wgnieciony błotnik. No Rodziciel nie był zachwycony. Od tamtego momentu do samego kursu nie próbowałam udawać kierowcy.
Na kurs wybrałam się mając niecałe 20 lat. Pierwsze dwa tygodnie dzielnie uczestniczyłam w wykładach teoretycznych. Wykładowca był fenomenalny. Nie istniała na sali osoba, która by nie była skupiona na przekazywanej treści. Najbardziej w pamięć zapadł mi wykład o udzielaniu pierwszej pomocy. W odróżnieniu od reszty zajęć, te poprowadził lekarz - ratownik medyczny. Prezentowano nam całą procedurę pierwszej pomocy, a później zdjęcia i filmy z miejsc wypadków. Oderwane kończyny, głowa przecięta na pół i inne tego typu widoki sprawiły, że wyszłam z sali i zarzygałam pół podłogi. Wstyd mi do tej pory. A te obrazy odbijają się echem w mojej głowie do teraz. Przerażające. Później przyszedł czas na praktykę. Pierwsze zajęcia? Porażka. Zmiana biegów, ogarnianie sytuacji na drodze? Jak to ogarniać? - cudem. Szło mi ciężko, bo nie umiałam nic - nawet odpalić samochodu. Na praktykę przyszłam bez żadnych umiejętności. Tylko teoria. Ale dałam radę - po trzech tygodniach ukończyłam cały kurs zaliczając wewnętrzne egzaminy. Od razu zapisałam się w WORDzie na egzamin teoretyczny, który zdałam za pierwszym podejściem. Czekałam trzy tygodnie na ostatni etap. Egzamin teoretyczny miałam mieć na godzinę 10, więc przed nim umówiłam się na jeszcze dwie godziny jazdy po mieście. Do ośrodka pojechała ze mną koleżanka i Jej mama, bo przyjaciółka mnie wystawiła. Nie byłam zestresowana, ale w tłumie ludzi czekających przed ośrodkiem na wywołanie nazwiska, dało się wyczuć niemal namacalne napięcie. A Pani Ela (mama koleżanki) w najlepsze podawała swojej przyjaciółce przepis na panna cottę przez telefon. Mój egzamin opóźnił się o 1,5 godziny. Nie bałam się. Jazda na egzaminie była jedną z najlepszych w moim życiu. Zdane za pierwszym podejściem. Niesamowite uczucie.
Prawo jazdy mam ponad pięć lat. Przynajmniej dwa razy w miesiącu jeżdżę do Łodzi. To aż 300 kilometrów od mojego domu. Lubię jeździć i nie uważam się za złego kierowcę, chociaż wiadomo, że bywają gorsze dni. Oznaką bycia dobrym kierowcą jest dla mnie fakt, że ktoś może zasnąć w samochodzie, kiedy ja prowadzę. Tak. Dla mnie to swego rodzaju wyznacznik.
Absolutnie uwielbiam mój samochód - rok produkcji 2003, silnik 1.4 benzyna + gaz. Nie jest to sportowa maszyna, ale jest mój. Dostałam go od rodziców z racji ukończenia studiów inżynierskich, ale też dlatego, że zaczynałam pracę w sąsiednim mieście. Mam go od kwietnia 2015 roku i zrobiłam nim ponad 32 tysiące kilometrów. Pierwszy samochód to przeogromny sentyment.
Jazda samochodem jest dla mnie czymś wyzwalającym. Z jednej strony przeraża mnie prowadzenie maszyny, która może się rozpędzić do zabójczych prędkości i jest w gruncie rzeczy krucha w momencie zderzenia się z jakąś przeszkodą. 
Zabawny fakt na koniec - zawsze wyłączam radio przy parkowaniu, żeby się bardziej skupić :D
Ahoj!

8 komentarzy:

  1. Że Cię Rodziciel za te wczesną próbę nie zamordował... Naprawdę musisz być ukochaną córeczką :D
    Jazda mi się zawsze kojarzy z takim pazurem, który Ty zdecydowanie posiadasz. Zdać prawko za pierwszym razem? Czapki z głów!
    Miłego szusowania na drodze. Gdybyś mogła posiadać dowolny samochód, byłby to...? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Pani! Tata nie mógł się na mnie złościć, bo sam mi dał spróbować, więc wiedział czym to może skutkować XD
      Z takich najmniej realnych to będzie Chevrolet Corvette C6 Z06, a z bardziej Mazda RX-8. Ta druga jest już bardziej osiągalna :) Podobają mi się również takie stare amerykańskie auta. No ale money, money, money. Może kiedyś.
      Dziękuję za miłe słowa :D

      Usuń
    2. No to wyjątkowy z niego luzak, już go lubię :D
      Sportowe auta to jest to mmmm... Sama się ledwo do nich pakuję jako pasażer nawet, przez chory kręgosłup głównie, ale słabość mam :)
      Kasa to jest ból, więc... życzę wygranej w totka :D

      Usuń
    3. Mój tata do luzaków raczej nie należy, a w tym wypadku wiedział, że to nie moja wina :D
      Sportowe auta to moc, prędkość! Żeby było śmieszniej, to ja wcale nie lubię jeździć szybko, bo samochód to tylko maszyna i nie mam w pełni do tego zaufania :)
      (Nie) dziękuję, ale prędzej mnie trafi piorun :DDD

      Usuń
    4. Mądry facet, szacunek dla niego :) Niejeden tatuś przerzuciłby odpowiedzialność, nawet częściowo...
      Wiem, czasem wystarcza świadomość, że możesz coś zrobić i jest moc :D Mam tak ze swoim sprzętem grającym - maksymalna głośność ściągnęłaby sąsiadów i rozwaliła pół pokoju, ale możliwość jest :P
      Więcej optymizmu! :)

      Usuń
  2. Mnie instruktor powiedział, że lepiej nie mieć żadnego doświadczenia z jedzeniem samochodem, bo nie ma się złych nawyków.
    Ja zdałam za 2 razem. I uwielbiam jeździć, choć zdecydowanie wolę krótsze trasy i te bardziej mi znane 😀 i również uwielbiam swój samochód, który mam rok ale jest całkowicie mój i kupiony za własne oszczędności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowe trasy zawsze wymagają ode mnie większego skupienia i większej ostrożności. I zawsze bardziej się wtedy stresuję :D
      Własny samochód jest najlepszy <3 Znasz go, wyczuwasz i najlepiej nad nim panujesz :)

      Usuń
    2. Zdecydowanie nowe trasy to sporo stresu - zwłaszcza przy kiepskiej pogodzie :/ No ale jeździć trzeba :)
      Dokładnie:)

      Usuń